niedziela, 20 czerwca 2010

Klimu: Człowiek, który zgubił i odnalazł


        Gdy myślę o zespołach grających muzykę religijną w pierwszej kolejności kojarzą mi się one z oazowymi grupami, gdzie  niezbyt ładne dziewczyny z niewyregulowanymi brwiami i nudni kolesie śpiewają sobie piosenki przy ognisku, upijając się przy tym sokiem pomarańczowym. Trudno nazwać tę muzykę ciężką i alternatywną – rzekłbym, że jest ona raczej pozbawiona polotu a powtarzanie w kółko tekstów w stylu „Ulalala, kocham Jezusa” sprawia iż, nie dociera ona do wszystkich ze swym przesłaniem (osobiście  przyprawia mnie o pawia).
Ten problem dostrzegły zespoły takie jak Armia czy Houk, dlatego połączyły one gitarowe riffy z ewangelizacją i zdobyły dość dużą rzeszę fanów, którzy nie widzą niczego złego w miksowaniu łomotu z modlitwą. Chrześcijański rock ma już swoje dobrze ugruntowane miejsce w muzycznym świecie i nic nie wskazuje na to by muzyka ta umarła jak na przykład seattle’ owski grunge, który był popularnym nurtem ale tylko przez jedną dekadę (po czym został wchłonięty przez szeroko rozumianą „alternatywę”.
Chrześcijańskie granie rozwija się dynamicznie i aktualnie oprócz rock’a mamy bardziej radykalne odmiany nawiązujące do hard-core. Jednym z przykładów takiej muzyki jest zespół Lostenfound, którego członkiem jest Michał Klimek – „Klimu”, na co dzień tyrający w łódzkim Dellu pracujący w naszej fabryce jako bilder (czytaj: wkłada kabelki do obudów komputerów przez 8-10 godzin dziennie). Muzykę, którą gra Lostenfound określa jako christ-core w najlżejszej postaci jaką jest rap-core. Michał jest jednym z wokalistów a jego wokal to bardziej rap niż śpiewanie, gdyż ta stylistyka jest mu bliższa (w przeszłości był związany z łódzkimi projetkami hip-hopowymi). By dowiedzieć się czegoś więcej o Lostenfound wybrałem się na spotkanie do miejsca gdzie członkowie zespołu nie tylko przeprowadzają próby ale i modlą się, gdyż jest to siedziba ich kościoła. Kościoła innego niż te, które znamy, bardziej przypominającego punkowy squot. Właśnie tam Klimu, podczas półgodzinnego wywiadu, opowiedział o swojej pasji jaką jest zarówno muzyka jak i wiara. Słuchałem, nagrywałem a wcześniej go obfociłem.

- Tak więc co to za projekt, ten Lostenfound?
Klimu: - Jest to czteroosobowy zespół, w którego skład wchodzi gitarzysta Dominik, druga wokalistka i kibordzistka Malina, basistka Olga i nowy perkusista Kuba. Nasza muzyka stylistycznie nawiązuje do produkcji hardcore’owych po nu-metal. Bliskie są nam klimaty Living Sacrifice, Limp Bizkit, Linkin Park czy Rage Against the Machine. 

- Dlaczego wolisz rapować niż śpiewać?
Mógłbym powiedzieć, że nie umiem śpiewać – cały czas się tego uczę. Prawda jest jednak taka, że jestem związany z hip-hopem od siedmiu lat.



- Co oznacza nazwa zespołu: „Lostenfound”?
Jest to nawiązanie do Ewangelii św. Łukasza, rozdział 15, werset 24, który mówi o zagubieniu i odnalezieniu nowej drogi. Lost and found.

-Wasza muzyka ma chyba przesłanie chrześcijańskie. Nie mylę się?
Nasza muzyka opowiada o ewangelizacji na zasadzie śpiewania o Bogu dla ludzi niż do Boga. Opowiadamy o tym jak Bóg zmienił nasze życie. Bo zmienił na pewno. Ja nawróciłem się pięć lat temu. Było to spowodowane dosyć ciężkim czasem w moim życiu, żyłem w dosyć „głębokim dołku” – niżej nie dało się upaść. W końcu trafiłem do tego miejsca, do mojego kościoła.

- Co to za kościół?
Jest to „Centrum Chrześcijańskie Zwycięstwo”. Jesteśmy odłamem kościoła protestanckiego. Nasze nabożeństwa różnią się od typowej mszy. Nie mamy doktryn i kanonów. Modlimy się ale nasze modlitwy nie są regułkami wyuczonymi na pamięć. Nasza rozmowa z Bogiem ma bardziej duchowy charakter, czasem śpiewamy lub stosujemy glosolalia.

-Powiedz mi, jak wygląda hardcore’owa ewangelizacja w czasach gdy większość młodzieży raczej kontestuje religię i wiarę? Dużo osób przychodzi na Wasze koncerty?
Nawet jeżeli ludzie przychodzą na koncerty tylko dla muzyki i nie ważny jest dla nich przekaz to i tak odnosimy duży sukces. Wydaje mi się, że jesteśmy pozytywnie odbierani. Gramy Dużo koncertów, docieramy do szkół gdzie staramy się promować swoją twórczość. 



- Macie jakieś płyty na swoim koncie?
Są to głównie dema, nagrywane w studiu Hasselhoff, należącym do Radka Bolewskiego (perkusisty łódzkiej grupy L.Stadt). Jak na razie nie próbowaliśmy wydać niczego komercyjnie, ale myślimy by zrobić „legalną” płytę. W tej chwili publikujemy w Internecie (myspace, facebook). Widzimy, że ludzie pobierają naszą muzykę,, mamy feedback, że się podoba.




- Masz sporo tatuaży. Czy podczas rozmów z dyrektorami placówek edukacyjnych, w których chcieliście się pokazać nie było problemów z wydaniem zgody na granie? Pytam się, gdyż może się to wydawać podejrzane (dla niektórych osób), gdy mocno „wydziergany” koleś przychodzi i chce mówić o Bogu.
Nie, nigdy nie było problemów. Zakładałem długie rękawy, przeprowadzałem rzeczowe rozmowy z dyrekcją na temat naszej misji i szczegółów koncertu a potem ucinałem sobie pogawędkę z księdzem, który w danej szkole uczył religii. W ten sposób osiągałem pełne porozumienie. Koncert się odbywał.

- Czy Twoje tatuaże mają związek z wiarą? Pytam, gdyż nie widzę na nich typowych symboli religijnych.
Większość jest związana z wiarą, chociaż niektóre były zrobione przed moim nawróceniem. Jednak staram się by odpowiadały one pewnej symbolice. Na lewym ramieniu mam rysunek, który ma przedstawiać ( w dużym uproszczeniu) historię młodych ludzi, którzy żyją na ulicy i czekają na wskazanie im nowej drogi. Tutaj chciałbym nadmienić, że w ramach działalności naszego kościoła staramy się organizować dla dzieciaków różne akcje mające na celu wyciągnięcie ich z brudnych i nudnych łódzkich bram i podwórek i zorganizowanie im czasu.

- Na koniec banalnie: jakie plany na przyszłość? Muzyka? Praca w korporacji? Może coś innego?
Chciałbym zarabiać na muzyce, ale tak naprawdę planuję zostać pedagogiem i w tym roku wybieram się na studia.


No i można. Można mówić o Bogu i nie mieć czarnego podniebienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz