wtorek, 24 sierpnia 2010

Szwedzko. Twarzowo.

Pisałem już kiedyś, że lubię fotografować ludzi. Jest to tzw. fotografowanie tchórzliwe, gdyż strzelam z obiektywu do potencjalnych modeli z zaskoczenia. Atakuję ich kiedy idą ulicą, siedzą w barze czy stoją na przystanku. Często nie wiedzą, że w ogóle zostali utrwaleni na mojej karcie pamięci a Ci, którzy się zdążą zorientować często nie reagują gdyż zmykam im sprzed oczu. Oczywiście czasem poleci w moją stronę jakaś wiązanka, bo Polak nie byłby Polakiem gdyby się nie zacietrzewił.

Czasem zastanawiam się skąd w tym narodzie jest tyle goryczy. Pomijam już aspekty polityczne, narodowe
i pseudopatriotyczne, które są pożywką dla wszelkiej maści dyskusji. Chodzi mi o zwykłe relacje na ulicy gdy robię fotę przechodniom i komuś to zawsze się musi nie spodobać. Próbowałem już wiele razy rozmawiać, dyskutować prosić o zgodę, ale często kończy się to pyskówką. Ludzie od razu myślą, że „będą w gazecie” a ich zdjęcie na pewno będzie opatrzone szkalującym komentarzem lub nawet zostanie napisany o nich stronniczy artykuł. Taką sytuację miałem w Opolu, gdy fotografowałem rynek i w kadrze pojawił mi się pan sprzątający ulicę. Jegomościowi naprawdę podniosło się ciśnienie i ubzdurał sobie, że to właśnie jego fotografuję a on zaraz stanie się bohaterem pierwszej strony tabloidów. Oczywiście jego argumenty były takie, że my to jesteśmy „żydami” i „kłamcami” (nie wiem czemu MY skoro byłem sam), więc zaproponowałem panu wizytę u lekarza i odszedłem dalej, bo nie lubię wyprowadzać się z równowagi. Bezsensowna wymiana zdań, zero nici porozumienia, nerwy.

Podczas urlopu taktykę fotografowania tchórzliwego stosowałem również na Szwedach. Trochę inne twarze, oczy, uśmiechy – ogólnie określam to mianem „wyspiarskich mord” (bardzo brzydko, ale nie ma tu podtekstu nienawiści). Szwedzi są bardziej wyluzowani – sprawiają wrażenie ludzi, którzy mają inne problemy lub nie mają ich wcale. Nie reagowali nerwowo na aparat, raczej udawali, że mnie nie widzą. Tak naprawdę to nie wiem jacy są Szwedzi, gdyż nie miałem okazji poprzebywać z nimi przez dłuższy okres czasu i nie potrafię stwierdzić czy są mili jak np. brytole. Ale wiem jedno: nie chodzą nawaleni wódą stadami po ulicach i nie drą mord, by pokazać… no właśnie – co pokazać? Na ulicach nie widać nadmuchanych kolesi bez szyi a chamstwo nie jest w modzie.

No dobrze, porzućmy narzekający ton i przejdźmy do rzeczy.
Poniżej kilka fotek. Nie tylko twarze, nie tylko dorośli.
Jak zwykle zapraszam do rzucenia okiem.































 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

niedziela, 22 sierpnia 2010

Szwedzko - ciąg dalszy. Liseberg.

Jednym z punktów programu naszego szwedzkiego wypadu był największy skandynawski lunapark - Liseberg w Geteborgu (piszę tak, gdyż nie wiem gdzie na tej cholernej klawiaturze jest o umlau... a tak w ogóle to powinno się czytać "Jetebori").

Wesołe miasteczko robiło wrażenie. Kilka wypasionych kolejek górskich (nie... nie jechalem, nie lubię puszczać pawia z góry), karuzele, zjeżdżalnie, samochodziki i milion różnych innych miejsc gdzie dzieciaki dostają szału.

Ja najlepiej wspominam wizytę w zamku strachów. Pominę porównania do łódzkiego wesołego miasteczka (bo było by to nie na miejscu). Tam po prostu człowiek może się nieźle bać. Jeżeli ktoś lubi interaktywne klimaty horrorowe, surrealistyczne wnętrza i koszmarne skojarzenia to będzie zadowolony z wydanych koron. Polecam!

W sumie samego miasta nie zobaczyliśmy gdyż po kilkugodzinnym lunaparkowaniu trzeba było wracać. Ale warto było - Majka (młodsza z moich pań) była zachwycona.Trzeba się tam będzie jeszcze kiedyś kopsnąć...






























































piątek, 20 sierpnia 2010

Szwedzko. Część pierwsza.

I już po urlopie. Boli szara rzeczywistość. I chociaż pogoda jeszcze jest ładna (w końcu mamy lato) to mam ochotę by nastała już jesień i wszystkim dookoła pokończyły się urlopy. Taki ze mnie madefaker.

A ja urlopowałem z rodziną w Szwecji, która kiedyś nawet miała szansę stać się naszą drugą ojczyzną (w sensie: mieliśmy tam wyemigrować).

Jak opisać ten kawałek Szwecji, w którym byliśmy? Ponieważ muszę się streszczać powiem tak: ładnie, czysto, bezpiecznie, dokładnie, socjalnie, rodzinnie, przyjemnie, zajebiście.

Przez tydzień nie czytałem wiadomości z Polski, tak więc nasz „cyrk krzyżowy” mnie totalnie ominął, z czego się niezmiernie cieszę.

Niestety powrót do ojczyzny mnie boli. Pierwsze „kurwy-macie”, darcie mord i upojone alkoholem twarze rodaków na promie uświadomiły mi, że jestem w domu. Jea!



A foty się prezentują takowoż… na początek widoczki. Enjoy!